Sławomir wynalazł gatunek rock polo, a ja stworzyłem gwiazdę disco polo robotyki

za: Gazeta Wyborcza

Silikonowy robot czuwa na stole w białostockim Hotelu Asystenta. Czeka, aż jego 24-letni twórca uruchomi go pilotem. Skórę Polobota pomagała modelować ta sama pracownia, która upodabnia do gwiazd uczestników znanego telewizyjnego show.

Nie było łatwo mieszkać na osiedlu Jaroszówka w Białymstoku na początku lat 2000. Zwłaszcza jeśli było się rodzicem bardzo bystrego siedmiolatka, który zna się na podsłuchach. Wystarczy połączyć mikrofon węglowy z głośnikiem. Proste? Proste. Mikrofony montuje się przy wszystkich słuchawkach w domu, a potem we własnym pokoju instaluje głośnik. Wtedy możne się dowiedzieć, o czym rozmawiają dorośli w pobliżu telefonu.

Ten mały mieszkaniec osiedla na obrzeżach Białegostoku umie zbudować nadajniki, które zakłócają stacje radiowe sąsiadów, i łączyć lampki choinkowe, które czasem świecą, a czasem "pieszczą" prądem. Największym zagrożeniem jest pułapka na sąsiadów - cienki przewód z transformatorów rozpięty pomiędzy dwiema bramami, podłączony do 230 woltów. Sąsiedzi przechodzą i wpadają w, podobno niegroźne, sidła małego wynalazcy.

Petrosa uczy "współsprawca" tych psot (kilka lat później będzie współtwórcą sukcesu) - dziadek elektryk. Daje narzędzia: lutownicę, śrubokręty, woltomierze, amperomierze, przewody. Buduje pierwszy warsztat. Mama udostępnia wiertarki, stacje lutownicze, elementy elektroniczne, kupuje czasopisma "Młody technik" i "Elektronika dla wszystkich". W tych gazetkach, które inni chłopcy zastępują "Bravo sport" i "Popcornem", są publikowane schematy. Można uczyć się na nich samodzielnego montażu różnych układów. Jednym z pierwszych jest mała kilkucentymetrowa blaszana choinka z diodkami. Do tej pory stoi dumnie na półce.

Informatyką interesuje się dopiero od gimnazjum, gdy spotyka nauczyciela z pasją. Najpierw Petros robi proste programy - steruje wężem na ekranie, uczy się różnych języków programowania. W technikum elektronicznym tworzy projekt sterowania urządzeniami przy pomocy fal mózgowych. Wygrywa konkurs, a potem nauczyciel fizyki kontaktuje go z doktorem Jerzym Sienkiewiczem. - Przyjdzie dzisiaj, to go poznasz - mówi mi Petros. - Bardzo wiele mu zawdzięczam. Jest niezwykłą osobą.

Wynalazca w swojej białostockiej jaskini

Siedzimy w pracowni, którą udostępniła Petrosowi Politechnika Białostocka. Styl PRL. Bordowe zasłony, lampka z abażurem. Wielkie biurko, na którym stoją trzy komputery, obok witryny z różnymi pracami Petrosa z ostatnich lat.

Jeszcze w liceum powstała "mówiąca rękawica". Przetwarzała gesty albo ruch palcami na mowę. Dzięki niej osoba niema mogła przekazać prosty komunikat - na przykład sprzedawcy w sklepie. Pstryknięcie palcami znaczyło "chciałbym kupić".

- Oczywiście to nie było doskonałe rozwiązanie. Rękawica miała bardzo niezrozumiały głos, nie znała wielu zdań, tylko podstawowe zwroty. Zresztą bardzo się zestarzała od tamtego czasu, podobnie jak moje cybernetyczne oko, nazwane przeze mnie MATIĄ - opowiada. Urządzenie pomaga niewidomym orientować się i poruszać w miejscach publicznych. Zakłada się je na szyję lub przyczepia do koszuli tak, aby trzynaście sensorów, w które jest wyposażone, mogło wygodnie obserwować świat i przekazywać głosowe informacje niewidomym. - O ile w 2016 roku moje urządzenie wydawało się dość innowacyjne na rynku, dostałem za nie sporo nagród w różnych konkursach, to gdzieś w połowie 2017 roku pojawiło się cyberoko Microsoftu, które bije wszystkie rozwiązania tego typu na głowę. Ale Microsoft ma dane, ludzi, sprzęt i może wypuścić taki "prezent" za darmo, bo zarabia na czymś innym. My jesteśmy za mali... - mówi.

- Trudno się ścigać z Microsoftem, będąc studentem z Białegostoku - zwracam mu uwagę. - Jak sobie radzisz w tej rywalizacji?

- Trzeba skupić się na niszach. Swoje cyberoko mocno zmieniłem i wdrażam specjalną wersję w muzeach, np. w Muzeum Podlaskim. Postanowiłem też zająć się czymś, co Lem nazywa fantomatyką. W tej dziedzinie można na przykład odtwarzać zmarłe osoby. Nimi raczej duże korporacje się nie zajmą, bo obecnie to dla nich nieopłacalne.

- Dla mnie przerażające - zaznaczam i spoglądam na popiersie, które nam towarzyszy. Silikonowa twarz, choć sporo starsza, w rysach przypominająca Petrosa. Taka sama koszula jak ta, którą Petros ma dzisiaj na sobie. Różnicą są okulary - przeciwsłoneczne. Założone, bo oczy wyszły nieładnie w pracowni.

- To robot społeczny. Świetnie odnajdzie się w domach opieki społecznej, w obsłudze koncertów, eventów. Będzie mógł mówić, gdzie jest toaleta, służyć jako psychoterapeuta albo asystent posługujący się ulubionym głosem, na przykład Krystyny Czubówny albo Tomasza Knapika. Jest jeszcze opcja dla osób, które obecnie z jakichś powodów nie mówią, ale mają nagrany swój głos na VHS-ie. Można nauczyć sztuczną inteligencję brzmienia ich głosu i zrobić tak zwany cyfrowy model głosu. Ale to kiedyś, jeszcze nie teraz - wyjaśnia.


Pół Grek, pół Polak

- Ty masz w dowodzie imię Petros? - pytam go.

- Tak, ale na co dzień używam Piotrek. Petrosa "wyjmuję" na konferencjach, brzmi bardziej międzynarodowo.

Jego rodzice poznali się w Grecji. Tata był kucharzem, a mama, z pochodzenia Polka, dorabiała wtedy w jednej z tamtejszych restauracji (teraz jest ekonomistką w białostockiej firmie). Petros urodził się na wyspie Chios na Morzu Egejskim. Na stałe przeprowadzili się do Polski, kiedy Petros miał sześć lat, niewiele pamięta z czasu spędzonego w Grecji.

- Ostatnio rzadko tam jeździłem, bo musiałem uregulować stosunek do armii. Grecy trochę mnie ścigali, a mnie nie chciało się udowadniać, że studiuję, i dowiadywać, jak to tam dokładnie wygląda z poborem - tłumaczy.

Ostatnio Chios odwiedził rok temu. - Przywiozłem nalewkę, niestety, już wypita. Ale jeśli chcesz spróbować czegoś stamtąd, to mam mastichę. To jest kleista żywica, zobacz - pokazuje plastikowe pudełko z białą mazią w środku. - Grecy wykorzystują ją jako dodatek do jedzenia, do wody, do alkoholi, do plomb, do kosmetyków, do lekarstw. Do wszystkiego. Jej zastosowania odkrył Homer, nomen omen pochodzący też z tej wyspy.

Petros przynosi szklankę z wodą i białym klejem na dnie. Masticha jest lepka i słodka.

Skrzyżowanie Jerzego Połomskiego z Elvisem Presleyem

Wchodzi dr Sienkiewicz, mężczyzna około sześćdziesiątki, siwy jak gołąb, w szarawym garniturze. - Chyba najpierw powinienem przywitać się z Piotrkiem - zerka w kierunku robota.

- Czyli robot ma twoje imię, podobieństwo nie jest przypadkowe? - pytam Petrosa.

- Oficjalnie nazywa się Polobot.

- Na cześć Polski?

- Nie, na cześć disco polo, marki rozsławiającej Białystok - śmieje się. Robot rzeczywiście wygląda jak gwiazda, skrzyżowanie Jerzego Połomskiego z Elvisem Presleyem. - Sławomir chwali się, że wynalazł nowy gatunek muzyczny rock polo, a ja zrobiłem gwiazdę disco polo robotyki.

Robot może mówić głosem dowolnej osoby, a języka uczy się, "oglądając" polskie filmy i seriale, na przykład "Kiler" lub "Świat według Kiepskich". Bywa wulgarny, choć ton jego głosu wydaje się wyjątkowo spokojny.

Petros uruchamia Piotrka. Model (samo opracowanie plastyczne) kosztował kilka tysięcy złotych. - Ręka nie działa, nie rusza się, robot jest niepełnosprawny, trzeba to naprawić - kaja się Petros, ale widać, że jest dumny ze swojego dzieła.

Dr Jerzy Sienkiewicz popija grecką mastichę. - Smakuje mi - mówi. Jest właścicielem Podlaskiego Ośrodka Naukowo-Badawczego, wiceprezesem Towarzystwa Przyjaciół Dzieci w Białymstoku, przez 30 lat pracy na Uniwersytecie Medycznym oraz w białostockich szpitalach zdobywał doświadczenie w zakresie informatyki i statystyki medycznej. Petrosa nazywa swoim naukowym dzieckiem. - Tacy zdolni ludzie jak on nie mają szans rozwoju, jeśli ktoś się nimi nie zaopiekuje. W Stanach Zjednoczonych czy w Niemczech wyszukuje się młode talenty. Tworzy specjalne programy, dofinansowania. U nas to kuleje - mówi.

- Wiesz, że pan doktor wyłożył własne pieniądze na mój udział w targach wynalazczości w Brukseli, w Barcelonie? Siedem tysięcy złotych. Od tych imprez wszystko się zaczęło.

Targi, wyjazdy, programy, wykłady, zaproszenia, wywiady. Był 2013 rok, Petros miał 19 lat.

Potem zdawał na studia. Złożył papiery do Warszawy, ale ostatecznie wybrał Białystok. Rektor Politechniki zaproponował mu dużo lepsze warunki: mieszkanie, indywidualny tok studiów, stypendium. Kierunek: informatyka. Specjalnie dla Petrosa przy Politechnice Białostockiej powstał program "Odkrywcy diamentów", z którego od tamtej pory korzystają również inni studenci.

- Pracować teraz można z każdego miejsca na ziemi - mówi młody wynalazca.

"Po poradę idź do podlaskiej szeptuchy"

Jestem ciekawa, czy od początku Petros miał pomysł na swój wizerunek: kolorowe koszule, modna fryzura, miły uśmiech.

- Samo przyszło - mówi Petros. Pokazuje mi nagranie z czasów liceum. TVP Białystok, on w za dużym ciemnym garniturze, z trądzikiem, zaciąga wschodnim akcentem, opowiada o "mówiącej" rękawicy. - Nie mogę na to patrzeć - śmieje się.

- Od razu zapisałem go na kurs teatralny - mówi dr Sienkiewicz. - Po to, żeby umiał promować siebie, opowiadać o swoich pomysłach. To jest bardzo ważne. Dzieci boją się występów, są nieśmiałe. Dzięki zajęciom teatralnym nabierają pewności siebie. Uczą się dykcji, gestów.

Petros zagrał Oberona w spektaklu "Sen nocy letniej" Szekspira w Teatrze Dramatycznym w Białymstoku. Na sali było 300 osób.

- W Polsce brakuje uczenia w szkołach kształcenia umiejętności miękkich. Na studiach przez cztery lata mieliśmy może dwie publiczne prezentacje. A potem moi koledzy, świetni informatycy, nie potrafią przekazać wiedzy - twierdzi Petros.

Teraz zastanawia się, co dalej, za rok kończy studia. - W kierunku nauki czy biznesu? - głośno myśli. - Ale chyba najpierw to drugie. Doktorat mogę zrobić później. Chciałbym studiować w Stanach Zjednoczonych.

- Idź do wróżki albo do szeptuchy - dowcipkuje dr Sienkiewicz. - Tu, na Podlasiu, jest ich sporo. Wielu osobom pomagają.

Ponad rok temu Petros otworzył start-up. - Dostałem dotację unijną na research. Prowadzę rozmowy biznesowe z inwestorem ze Szwajcarii. Nie chciałbym jednak wyprzedzać faktów. Mogę tylko powiedzieć, że pomysł zawiera się w branży medycznej - mówi ostrożnie. - Po skończeniu studiów zajmę się tym na sto procent.

Czym jest sztuczna inteligencja?

Pytam Petrosa, czym jest sztuczna inteligencja. Ostatnio ciągle o niej słyszę, jest dla mnie jak yeti. Wszyscy mówią - w reklamach, w artykułach, w opisach produktów, sprzętów - ale nie wiadomo co znaczy. Co powie fachowiec?

- Nie ma jednej sztucznej inteligencji, to zbiór wielu metod, często od siebie niezależnych. To przestrzeń kosmiczna naszej niewiedzy z różnymi galaktykami - mówi filozoficznie. - Każda galaktyka to inna metoda sztucznej inteligencji i jej wariacje. Każda skupia się na innym obszarze. Rozpoznawanie mowy, znajdowanie najkrótszej drogi w GPS-ie albo wykrywanie przeszkód przez samochód autonomiczny to przykłady zastosowań tych metod. Inspiracją do tworzenia niektórych z nich jest biologia, np. nasz mózg lub ewolucja biologiczna.

Petros tłumaczy, że często myślimy o sztucznej inteligencji jako o czymś, co ma nadejść. Widzimy tego robota, co przemawia na konferencji, i wydaje nam się, że to pieśń przyszłości. Tymczasem sztuczna inteligencja już świetnie funkcjonuje - steruje naszymi pralkami, podpowiada, co kupić, profiluje nas pod względem reklamowym w wyszukiwarkach, wygrywa w szachy lub w teleturnieju "Va banque". Przeciętny użytkownik Instagrama nie jest w stanie sobie wyobrazić, jak zaawansowane programy funkcjonują w jego aplikacji, żeby mógł nakładać efekty czy rozpoznawać twarze. - Czy wiesz, ze 300 lajków na Facebooku powie reklamodawcy więcej niż wie o nas partner? - pyta.

- To znaczy, że sztuczna inteligencja ma nieograniczone możliwości? - zastanawiam się.

- Jeszcze ograniczone - mówi Petros. - Na przykład program z często stosowanym rodzajem sztucznych sieci neuronowych za pośrednictwem kamery rozpoznaje twarz, ale. jej jest wszystko jedno, czy zamienimy oko z uchem, a usta z nosem. Oczywiście naukowcy pracują nad udoskonalaniem tych rozwiązań, nad nowymi rodzajami głębokich sieci neuronowych. Również nad neuropodobnymi czipami, które funkcjonalnością i złożonością przypominają nasze biologiczne sieci neuronowe mieszczące się w mózgu. Jeszcze niedawno mówili, że to nigdy nie będzie możliwe, bo połączeń neuronowych jest zbyt wiele, aby je modelować.

Sztuka, która nie ma autora

Petros zajmował się wieloma projektami. Nie zawsze po to, żeby je wcielić w życie. Głównie po to, żeby się czegoś nauczyć. - Każdy projekt wykorzystuje osiągnięcia poprzedniego. Rozpoznawanie gestów z rękawicy przeniosłem do mówiącego sygnetu. Syntezator mowy przerzuciłem do robota. To, co wynalazłem na potrzeby cyberoka, wykorzystałem później w sztuce generatywnej i w robocie - podaje przykłady.

- Sztuce generatywnej, czyli...? - dopytuję.

- Komputer może namalować obraz albo stworzyć sztukę teatralną. Bazowałem na dziełach Mickiewicza i Szekspira. Nakarmiłem komputer ich tekstami. Powiedziałem mu, żeby coś skomponował. To, co wyszło, było nawet sensowne. Do tej sztuki skomponował melodię. Szukam teraz aktorów, którzy by ją odegrali - mówi.

- Wierzysz w powiązanie sztuki z nauką? - wiem, że gra na gitarze, na ukulele, interesuje się malarstwem, filmem.

- Oczywiście. Muzyka, na przykład, to przecież matematyka. Sporo inspiracji czerpię ze Stanisława Lema, który kojarzy się niektórym tylko z "Bajkami robotów", a to był genialny filozof, futurolog, który przewidział wiele rzeczy. Uważam, że podział na nauki humanistyczne i ścisłe jest sztuczny. Najlepsze efekty przynosi działanie na pograniczu różnych dziedzin. Nie da się być ekspertem od wszystkiego, ale warto próbować dowiedzieć się z każdej dziedziny po trochu, nawet powierzchownie, to się później przydaje w pracy. Można powiedzieć, że warto znać ograniczenia każdej dziedziny. Odkrywanie nowych rzeczy wynika ze zdobytej wiedzy.

- Myślałam, że z niewiedzy - nieśmiało sygnalizuję.

- Tak, lecz z pustego to i Salomon nie naleje. Einstein, zanim wymyślił teorię względności, długie godziny siedział nad książkami i uczył się fizyki. Żeby zajmować się sztuczną inteligencją, muszę znać podstawowe pojęcia, na przykład dotyczące sieci neuronowych budowanych na podobieństwo naszego mózgu. Bez tego się nie ruszę. Bez tego chyba mógłbym jedynie powiedzieć, że sztuczna inteligencja jest zła i zniszczy człowieczeństwo. Być jak Aborygen, który strzela z łuku do drona, bo myśli, że to diabeł leci.

- Jaka jest długość twojej sztuki?

- To nie ma znaczenia. W ciągu sekundy mogę scenariusz dowolnie przedłużyć albo skrócić. Tylko nie wiem, kto byłby autorem: sztuczna inteligencja czy ja. W prawie też nie ma na to pytanie odpowiedzi. Rzeczywistość prawna nie nadąża za rozwojem mądrych algorytmów - mówi Petros Psyllos.

Źródło: http://weekend.gazeta.pl/weekend/1,164869,24406419,slawomir-wynalazl-gatunek-rock-polo-a-ja-stworzylem-gwiazde.html